wtorek, 8 października 2013

Babie lato

Było piękne tego roku. Uwielbiam ten moment w ogrodzie.
Przełom lata i jesieni, gdy ogród obejmują w posiadanie wszechobecne pająki.
Wtedy najpiękniej jest po deszczu.
Albo o poranku, gdy rosa jeszcze nie uleciała do słońca w postaci pary wodnej.
Ogród wygląda wtedy jak zaczarowany – lśni milionem diamencików.
Czuję się wówczas jak najbogatszy i najszczęśliwszy człowiek na świecie.

Jeśli nie wiecie o czym mówię, to zobaczcie sami…
Zapraszam do wspólnego spaceru po moim ogrodzie:




 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
Prawda, że pająki są świetnymi budowniczymi?
Nie wiem czemu, ale od dziecka bardzo je szanuję i lubię, i nigdy ich nie zabijam. A Wy?

Spokojnej nocy życzę
JoC
 

sobota, 21 września 2013

Koniec lata

Koniec lata i jesień nieodmiennie kojarzy mi się z robieniem przetworów na zimę z 'ogrodowych darów'. Szczególnie lubię koniec lata, ponieważ wtedy zyskuję więcej przestrzeni w kuchni.
 
 Dlaczego?  

Bo ja od zawsze robię soki owocowe bardzo tradycyjną metodą - tak jak robili je moi dziadkowie i rodzice. Czarną porzeczkę i maliny zasypuję w dużych słojach cukrem (w proporcjach 1kg:1kg) i po sześciu tygodniach tak utworzony sok zlewam do butelek.
Soki powstałe tą metodą mają bardzo specyficzny smak, bez którego nie wyobrażam sobie jesieni i zimy.

Jest to dla mnie SMAK DZIECIŃSTWA.

Jak byłam przeziębiona jako dziecko, tato robił mi taką miksturę: 1/4 szklanki soku, 1/4 szklanki gorącej wody, 1 łyżka miodu i sok z połowy cytryny. Uwielbiałam ten 'syropek', był bardzo rozgrzewający i stawiał na nogi przy każdym przeziębieniu.
Od zawsze chciałam, aby sok naszym dzieciom również tak smakował jak mi. No i na szczęście zasmakował. Moje dzieci go uwielbiają i tego soku idzie nam kilkadziesiąt litrów rocznie. Teraz już robię go nie tylko dlatego, że chcę ale również MUSZĘ :) Ale jest to bardzo miły obowiązek. 
W tamtym tygodniu zlewałam sok z czarnej porzeczki - były zebrane w połowie lipca, więc już sok był gotowy. 
 

Od paru lat dodaję trochę więcej cukru niż 'kilo-na-kilo'. Dzięki temu sok o wiele mniej fermentuje, a pozostały cukier (z wierzchu i nierozpuszczony na dnie) daję do osobnego słoika i używamy do słodzenia herbaty. PYCHA... no i nic się nie marnuje.
 
Najpierw sok zlewam do garnków i odstawiam na noc, aby się 'odstał'. Tak zawsze mawiała moja mama, bo po zlaniu powstaje piana, która znika dopiero po paru godzinach.
Drugiego dnia, wszystkie soki lądują w butelkach. W tym roku po raz pierwszy miałam cudownego asystenta.

Ten sok 'zawsze pracuje' i nigdy nie można zamykać butelek bardzo szczelnie, bo 'wybuchną'.
Dosłownie. Przekonałam się o tym parę lat temu...
Dlatego przy wyborze butelek trzeba pamiętać, aby były zakręcane na nakrętki i nie należy ich dokręcać 'do końca'.


Ciekawa jestem czy udało mi się kogoś przekonać do tej metody robienia soku. Mój tata był święcie przekonany, że jest ona najlepsza bo soki nie tracą cennych witamin i naturalnych antybiotyków od gotowania i są gęste: te robione w sokowniku/parowniku zawierają zawsze trochę wody. Co prawda 'nasze' zawierają bardzo dużo cukru, ale i tak argumenty mojego taty bardziej mnie przekonują.
A prawda pewnie leży gdzieś po środku - jak zwykle zresztą.

pozdrawiam
JoC 

środa, 11 września 2013

Dom pachnący…

…oczywiście lawendą.
 
Właśnie zaczęła mi kwitnąć po raz drugi.
 

Ostatnio coś mało mnie było tutaj, ale cóż zrobić: WAKACJE.
Teraz postaram się bywać częściej.

Między wakacyjnymi wyjazdami zebrałam po raz pierwszy w życiu moją własną lawendę.

Co prawda trochę się spóźniłam z jej zbiorem. Jest to mój debiut: lawendę posadziłam dopiero dwa lata temu a w tamtym roku jakoś nie pomyślałam o praktycznym zastosowaniu kwiatów.
Wielka szkoda.
W przyszłym roku się poprawię i zbiory zacznę dużo wcześniej.
Ogołociłam wszystkie moje krzaczki lawendy z kwiatów.

Zrobiłam z nich suche bukiety do wazonów we wszystkich pokojach.

Najwięcej lawendy zużyłam do kompozycji w pokoju moich małych piratów...
oraz w naszej sypialni...

Dzięki tak prostemu zabiegowi w ogóle nie trzeba używać żadnych odświeżaczy powietrza. Jak się wejdzie do pokoju, unosi się bardzo delikatny i świeży zapach lawendy. Super, polecam ten prosty zabieg.

Pomyślałam również o szafach i garderobie. I tam odnalazły swoje miejsce maleńkie bukieciki. Mam nadzieję, że molom te ozdoby nie przypadną do gustu i nie zechcą z nami zamieszkać.

W blogosferze można znaleźć jeszcze wiele innych zastosowań dla kwiatów lawendy. Mnie szczególnie zachwyciły wianki zrobione przez Olę z bloga My Little Big Things by Domio. W przyszłym roku może uda mi się taki zrobić do garderoby albo sypialni J. Kto wie?

Miłego dnia
JoC

niedziela, 11 sierpnia 2013

Smocza krew

Najlepiej smakują te jeżyny zerwane w lesie czy łące. Ale zbieranie ich bywa często okupione cierpieniem spowodowanym pogryzieniem przez komary albo pokłuciem rąk i nóg. No i przede wszystkim trzeba mieć gdzie pójść po te leśne specjały.
Dlatego jestem gorącą zwolenniczką jeżyny bezkolcowej do ogrodu. Właśnie zaczęła w moim ogrodzie dojrzewać.
 
 
Piękna pogoda  i linia skraplająca pod krzakami sprzyjają niezwykłemu urodzajowi – w niespełna pół godziny nazrywałam prawie 3 kilogramy pysznych dużych owoców.
 I jak zwykle miałam odwieczny dylemat – co z nich zrobić i jak?

Niedawno znalazłam przepis na jeżynową nalewkę o niezwykłej nazwie 'SMOCZA KREW'. Nazwa mi się bardzo spodobała – spodziewam się, że nalewka będzie mocna, gęsta, słodka i prawie czarna. Przynajmniej tak wyobrażam sobie smoczą krew. Zobaczymy co z tego wyjdzie.

Oto przepis dla zainteresowanych:

Nalewka jeżynowa
SMOCZA KREW
 
SKŁADNIKI:
0,5 kg dojrzałych jeżyn
0,5 litra czystej wódki
0,25 litra spirytusu 70%
0,75 kg cukru

PRZYGOTOWANIE:
  1. Jeżyny umyć i wysuszyć, a następnie umieścić w słoju i zasypać cukrem. Zamknięty szczelnie słój odstawić na 10 dni.
  2. Po 10 dniach dolać spirytus i zamknięty szczelnie słój odstawić na kolejne 10 dni. Co jakiś czas potrząsać maczyniem.
  3. Po 10 dniach nalew zlać do innego słoja, a jeżyny rozgnieść i zalać wódką. Odstawić na tydzień.
  4. Po tygodniu należy zlać wódkę, pomieszać z wcześniej zlanym spirytusem, przefiltrować przez bibułę i rozlać do butelek. Zakorkować i odstawić w ciemne miejsce na 6 miesięcy.

 
Postanowiłam jeszcze zrobić trochę dżemików. Tutaj też zaeksperymentowałam.  Konfitur, dżemów, galaretek w mojej spiżarni jest mnóstwo – niestety żadne nie smakują moim dzieciom, z wyjątkiem brzoskwiniowych, truskawkowych i jabłuszkowych (tak nazywa je mój synek). Na początku myślałam, że to chodzi o smak – ale udało mi się wyjaśnić, że dzieciom przeszkadzają pestki, nawet te najmniejsze z porzeczek i malin.

Ale jak zrobić dżemik jeżynowy bez pestek?
Myślałam, myślałam i na pomoc mi przyszło sitko do przecierania, które do tej pory używałam wyłącznie do przecieru pomidorowego.
Jeżyny najpierw rozdrobniłam i zagotowałam. Gdy ostygły, przetarłam na sicie pozbywając się wszystkich pestek.
 
Taką pulpę znów zagotowałam, tym razem z cukrem żelującym. Jeszcze gorące wlałam do słoiczków i postawiłam do góry dnem.
Mam nadzieję, że dzieciom będzie smakowało J

SMACZNEGO
JoC