sobota, 21 września 2013

Koniec lata

Koniec lata i jesień nieodmiennie kojarzy mi się z robieniem przetworów na zimę z 'ogrodowych darów'. Szczególnie lubię koniec lata, ponieważ wtedy zyskuję więcej przestrzeni w kuchni.
 
 Dlaczego?  

Bo ja od zawsze robię soki owocowe bardzo tradycyjną metodą - tak jak robili je moi dziadkowie i rodzice. Czarną porzeczkę i maliny zasypuję w dużych słojach cukrem (w proporcjach 1kg:1kg) i po sześciu tygodniach tak utworzony sok zlewam do butelek.
Soki powstałe tą metodą mają bardzo specyficzny smak, bez którego nie wyobrażam sobie jesieni i zimy.

Jest to dla mnie SMAK DZIECIŃSTWA.

Jak byłam przeziębiona jako dziecko, tato robił mi taką miksturę: 1/4 szklanki soku, 1/4 szklanki gorącej wody, 1 łyżka miodu i sok z połowy cytryny. Uwielbiałam ten 'syropek', był bardzo rozgrzewający i stawiał na nogi przy każdym przeziębieniu.
Od zawsze chciałam, aby sok naszym dzieciom również tak smakował jak mi. No i na szczęście zasmakował. Moje dzieci go uwielbiają i tego soku idzie nam kilkadziesiąt litrów rocznie. Teraz już robię go nie tylko dlatego, że chcę ale również MUSZĘ :) Ale jest to bardzo miły obowiązek. 
W tamtym tygodniu zlewałam sok z czarnej porzeczki - były zebrane w połowie lipca, więc już sok był gotowy. 
 

Od paru lat dodaję trochę więcej cukru niż 'kilo-na-kilo'. Dzięki temu sok o wiele mniej fermentuje, a pozostały cukier (z wierzchu i nierozpuszczony na dnie) daję do osobnego słoika i używamy do słodzenia herbaty. PYCHA... no i nic się nie marnuje.
 
Najpierw sok zlewam do garnków i odstawiam na noc, aby się 'odstał'. Tak zawsze mawiała moja mama, bo po zlaniu powstaje piana, która znika dopiero po paru godzinach.
Drugiego dnia, wszystkie soki lądują w butelkach. W tym roku po raz pierwszy miałam cudownego asystenta.

Ten sok 'zawsze pracuje' i nigdy nie można zamykać butelek bardzo szczelnie, bo 'wybuchną'.
Dosłownie. Przekonałam się o tym parę lat temu...
Dlatego przy wyborze butelek trzeba pamiętać, aby były zakręcane na nakrętki i nie należy ich dokręcać 'do końca'.


Ciekawa jestem czy udało mi się kogoś przekonać do tej metody robienia soku. Mój tata był święcie przekonany, że jest ona najlepsza bo soki nie tracą cennych witamin i naturalnych antybiotyków od gotowania i są gęste: te robione w sokowniku/parowniku zawierają zawsze trochę wody. Co prawda 'nasze' zawierają bardzo dużo cukru, ale i tak argumenty mojego taty bardziej mnie przekonują.
A prawda pewnie leży gdzieś po środku - jak zwykle zresztą.

pozdrawiam
JoC 

środa, 11 września 2013

Dom pachnący…

…oczywiście lawendą.
 
Właśnie zaczęła mi kwitnąć po raz drugi.
 

Ostatnio coś mało mnie było tutaj, ale cóż zrobić: WAKACJE.
Teraz postaram się bywać częściej.

Między wakacyjnymi wyjazdami zebrałam po raz pierwszy w życiu moją własną lawendę.

Co prawda trochę się spóźniłam z jej zbiorem. Jest to mój debiut: lawendę posadziłam dopiero dwa lata temu a w tamtym roku jakoś nie pomyślałam o praktycznym zastosowaniu kwiatów.
Wielka szkoda.
W przyszłym roku się poprawię i zbiory zacznę dużo wcześniej.
Ogołociłam wszystkie moje krzaczki lawendy z kwiatów.

Zrobiłam z nich suche bukiety do wazonów we wszystkich pokojach.

Najwięcej lawendy zużyłam do kompozycji w pokoju moich małych piratów...
oraz w naszej sypialni...

Dzięki tak prostemu zabiegowi w ogóle nie trzeba używać żadnych odświeżaczy powietrza. Jak się wejdzie do pokoju, unosi się bardzo delikatny i świeży zapach lawendy. Super, polecam ten prosty zabieg.

Pomyślałam również o szafach i garderobie. I tam odnalazły swoje miejsce maleńkie bukieciki. Mam nadzieję, że molom te ozdoby nie przypadną do gustu i nie zechcą z nami zamieszkać.

W blogosferze można znaleźć jeszcze wiele innych zastosowań dla kwiatów lawendy. Mnie szczególnie zachwyciły wianki zrobione przez Olę z bloga My Little Big Things by Domio. W przyszłym roku może uda mi się taki zrobić do garderoby albo sypialni J. Kto wie?

Miłego dnia
JoC